Strona:Karol May - Chajjal.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wprowadź ich!
Selim wyszedł, a Murad rzekł głosem wylękłym:
— Ja odchodzę! Muszą być przekonani, że ja o tej sprawie nic nie wiem, że nie mam z nią nic a nic wspólnego.
— Nie. Lepiej zostań pan tutaj.
— Dlaczego?
— Ażebyś pan usłyszał, jak ja siebie i pana wydobędę z matni. Ani o mnie, ani o panu nikt nie powie, że obawiamy się policji. Ja postąpiłem zupełnie zgodnie z prawem, a pan obecnością swoją poświadczysz, że zgadzasz się ze mną.
— Tak pan sądzisz? No, dobrze; być może, że masz pan słuszność, więc zostanę. Ale dzieci musimy ukryć!
— Naco? Przecież nie mam zamiaru taić tego, że znajdują się tutaj. Mogę je pokazać. Usiądź pan spokojnie obok mnie. Ciekawy jestem, w jaki sposób ci policjanci przedstawią sprawę.
Podczas rozmowy wypaliły nam się fajki. Ponieważ murzyna nie było pod ręką, nałożyliśmy je sobie sami i w tak pełnej godności postawie czekaliśmy na