Strona:Karol May - Chajjal.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

który prawdopodobnie z głodu zamknął oczy na zawsze. Trup jego zgnije na ulicy, a nikt nawet uwagi nie zwróci na woń trującą, która ten zakątek będzie przez jakiś czas napełniała. Wszak sam basza przejeżdża w tej chwili na koniu, tuż obok leżących na bruku zwłok, i nie znajduje w tem nic, coby sprzeciwiało się porządkowi publicznemu. Orszak jego nie zwraca na kota najmniejszej uwagi, a idący na przedzie piechur nie uważa za odpowiednie usunąć go nabok, choćby jednym ruchem nogi. W tem miejscu właśnie, gdzie wspomniany starzec „wyludnia“ głowę wnuka, siedzi drugi białobrody staruch oparty plecami o kolumnę. Cicho, jakby w zachwycie, przepuszcza przez wychudłe palce perły swego różańca i porusza wargami, odmawiając modlitwy. Ani widzi, ani słyszy, co się dzieje dokoła niego; oderwał się od ziemi i błądzi duchem po gościńcach raju, obiecanego wiernym przez Mohammeda.
Wtem rozbrzmiewa głośny okrzyk: — „Niech poranek wasz będzie biały!“ — to mleczarz zwraca uwagę na swój towar. —