Strona:Karol May - Chajjal.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wysokie, ciężko objuczone wielbłądy jeden przywiązany słomianym sznurem do ogona drugiego. Za tą karawaną postępują, sapiąc, hammarzy, tragarze z ciężkiemi pakami i skrzyniami na głowach, i, aby nie wypaść z taktu, śpiewają przytłumionym głosem jeden i ten sam refren. Wtem nadchodzi czyściciel fajek; w żółtych, cuchnących tytoniem rękach trzyma kilka owiniętych przędzą drutów. Potem zjawia się sakkah hemali, sprzedawca napojów, dźwigający wielkie naczynie gliniane z jakimś płynem, którym za małe wynagrodzenie orzeźwia spragnionych. To, co się dzieje na drugiej stronie ulicy, może przekonać każdego, że nawet najbardziej poufne sprawy załatwić można z wielkim hałasem. Fronty domów są otwarte tak, że można zaglądać do każdego sklepu i do każdego mieszkania. Tam siedzi czcigodny obywatel, trzymający między kolanami szarpiącego się chłopaka, i oczyszcza las na jego głowie z owej zwierzyny, z której słynął Egipt już za czasów Faraonów. W sąsiedztwie jakiś starzec wyrzuca coś przez okno; to kot,