Strona:Karol May - Chajjal.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie.
— Szkoda, wielka szkoda! — rzekł poważnie, a twarz jego przybrała wyraz szczerego żalu. — Gdyby mi pan towarzyszył, wielkąby mi pan wyświadczył przysługę. Ucieszyłem się, spotkawszy pana, effendi, i postanowiłem zaraz poprosić cię o towarzyszenie mi w podróży, gdybyś nic innego nie miał do roboty.
— Jakto? Mógłbym się panu naco przydać?
— Tak.
— A to na co?

Allah! Pan jeszcze o to pytasz? Udaję się do Chartumu, ażeby zawieźć siostrę do jej niszanly’ego[1]. Zabiera ze sobą kilka służebnic, muszę więc dobrać odpowiednich ludzi, którym mógłbym zaufać. Pomyśl pan: taka długa i niebezpieczna podróż!... Jedziemy najpierw Nilem, a potem przez dziki kraj Arabów. Człowiek taki, jak pan, który nie boi się nikogo, który pokonał gum krwawych Tuaregów, jest mi nieodzownie potrzebny! — Czy masz,

  1. Narzeczony.