Strona:Karol May - Chajjal.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Spodziewam się, że mogę ci powierzyć tych jeńców? — rzekłem.
— Z całą pewnością, effendi! Zaduszę ich, jeśli choć jedno słowo powiedzą, albo ruch fałszywy uczynią. Możesz być pewnym, że jestem stworzony na dozorcę takich złoczyńców. Jedno spojrzenie mego orlego oka wystarczy, aby napełnić ich największą trwogą i niepokojem. Pozwól mi jednak, bym się w broń zaopatrzył!
— Ależ to niepotrzebne, bo leżą skrępowani.
Drugiego ducha związałem także.
— Wiem o tem dobrze, effendi, ale broń podwaja godność człowieka i dodaje powagi jego rozkazom.
Widać było, że się boi zostać sam na sam z tymi dwoma skrępowanymi ludźmi. Zaczekałem chwilę, aż Selim sprowadził cały swój arsenał, poczem udałem się do Murada Nassyra, do którego pokojów wszedłem po raz pierwszy. Urządzone były wykwintnie i wygodnie. Murad oczekiwał mnie niecierpliwie. Zaczął: