Strona:Karol May - Chajjal.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w kącie i patrzyły szeroko roztwartemi oczyma na trwożącą je scenę. Kilka moich słów wystarczyło jednak, aby je uspokoić zupełnie.
Teraz dopiero mogłem Abd el Barakowi wyjąć z ust knebel. O ile dotychczas obawiałem się, że może być dla mnie niebezpieczny z powodu sceny w piwiarni, teraz zniknęły wszelkie powody do obaw. Miałem tego człowieka w ręku i byłem pewien, że nie będzie knuł przeciwko mnie nic złego, przynajmniej otwarcie. O tem, że zyskałem w nim skrytego wroga, nie wątpiłem ani na chwilę. Selim, którego posłałem po Murada Nassyra, ukazał się teraz we drzwiach i oświadczył, że pan jego chce wpierw ze mną pomówić, zanim duchy zobaczy.
— Dobrze, pójdę pomówić z Muradem. Ty zaś, Selimie, zostaniesz tutaj przy więźniach.
— Słusznie, bardzo słusznie! — odpowiedział, kłaniając mi się po raz pierwszy od dnia poprzedniego, gdyż wśród wielkiego rozdrażnienia zapomniał zupełnie o zwykłej uniżoności.