Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kapitan zabronił mu wymawiać imiona, które też z biegiem czasu wybiegły z pamięci dziecka.
— Nie — rzekł Mariano. — Nie zapomniałem ich. Pamiętam nawet imiona Alimpo i Elwiry. Wiem, że stary Alimpo nosił mnie na rękach; Elwira, bardzo tęga kobieta, była jego żoną. Widzę ją dokładnie, poznałbym natychmiast. Opowiadaj dalej.
Starzec podjął opowiadanie:
— W kilka tygodni po zamianie dziecka miałem zamordować jakiegoś podróżnego. Wahałem się; herszt zagroził mi karą śmierci, gdybym nie wykonał rozkazu. Uciekłem. Udałem się do St. Jean de Luc we Francji i wstąpiłem na okręt jako marynarz. Odbyłem wiele dalekich podróży. W St. Jean de Callao zachorowałem. Wyzdrowiawszy, poszedłem na służbę do pewnego bogatego Meksykanina, który zabrał mnie do stolicy, do Meksyku. Służyłem u niego aż do jego śmierci. Od tego czasu zaczęło mi się źle powodzić. Oszczędności moje prędko się wyczerpały, zapadłem na płuca. Czułem, że śmierć się zbliża. Wtedy zaczęła mnie dręczyć myśl o mym grzechu. Jakaś moc pchała mnie, by odszukać zrabowanego chłopca i prosić o przebaczenie. Z żebraniny uciułałem nieco grosza na powrotną drogę do Hiszpanji. Choroba zmieniła mnie nie do poznania, więc mogłem przywędrować aż tutaj, by zasięgnąć języka. Bóg ulitował się; spotkałem cię pierwszego dnia...
Po tych słowach starzec dostał ataku okropnego kaszlu. Mariano, nie mogąc dłużej usiedzieć na posłaniu, wielkiemi, nerwowemi krokami chodził po pokoju. Wiedział, że obok siedzi człowiek, który popełnił na

95