Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wędrowca zaprowadzono przed wysokiego brodatego mężczyznę, który leżał na uboczu na pledzie wełnianym i liczył pieniędze, rozpychające wielką skórzaną torbę.
— Jak się nazywasz? — zapytał brutalnie przybysza.
— Bernardo.
Herszt rozbójników rzucił na wędrowca badawcze spojrzenie i rzekł:
— Mam wrażenie, że cię już kiedyś widziałem.
— Nic o tem nie wiem.
— Powiedziano mi, że pochodzisz z Orense. Dlaczego nie zostałeś w domu, jeżeli jesteś chory?
— Właśnie z powodu choroby wyruszyłem w drogę. Szukam w górach zioła, które leczy wszystkie cierpienia.
— Oho, takiego zioła niema!
— Podobno jest; doświadczona gitana — cyganka — powiedziała mi o tem ziole.
— Czy nie masz syna, który mógłby cię wyręczyć w szukaniu?
— Nie mam nikogo na całym świecie.
— Zostań więc i wypocznij. Wychodzić ci nie wolno bez mego pozwolenia. Jeżeli jesteś zdrajcą lub szpiegiem biada ci, pamiętaj!
Starzec otrzymał jadła i napoju; dano mu miejsce do spania. Nikt się już nim nie zajmował.
Po niejakim czasie wszedł do szczeliny wartownik i zameldował, że chce z nim pomówić jakiś obcy człowiek.
— Któż to taki? — zapytał herszt.
— Nie chce wyjawić swego imienia. Nosi czarną maskę, aby go nie poznano.
— Aha, już idę.

86