Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Witajcie, witajcie! — zawołał serdecznie Mindrello. Przychodzicie w samą porę. Condesa, a raczej dobra pani Roseta, jest w największej trwodze. Zaraz po nią poślę.
— Czy hrabiego operowano dzisiaj?
— Jeszcze nie. Hrabianka tak długo błagała i zaklinała, że wreszcie raz jeszcze operację odłożono; ale jutro ma się odbyć na pewno! Hrabianka była przekonana, że pan przybędzie na czas, doktorze.
— Więc wie o liście, który pisała do mnie jej towarzyszka?
— Oczywiście, że wie... — odpowiedział Mindrello z pewnem zakłopotaniem. — Panie doktorze, przygotowaliśmy maleńki pokoik, tam na górze, gdzie stoją kwiaty w oknie. Zaprowadzę pana i podam wieczerzę.
— A co będzie z moim mułem?
— Zaopiekuje się nim nasz sąsiad.
Mindrello zaprowadził doktora po wąskich schodach do niskiego, ale bardzo czystego i schludnego pokoiku. Po chwili przyniesiono wieczerzę, poczem Sternau stanął w oknie, by rozkoszować się wspaniałym widokiem na zamek.
Zamek ten, pochodzący z czasów maurytańskich, tworzył wielki czworobok otoczony drzewami. Lubo zbudowany był z masywnego kamienia, wyglądał jak strzelisty zgrabny minaret. Otoczony ciemnemi lasami, sprawiał teraz, o zachodzie słońca, wrażenie jakiejś fantastycznej budowli orjentalnej, wzniesionej ręką aniołów.
Słońce ukryło się za horyzontem. Zapadł mrok. Sternau zapalił lampę i oglądał swoje instrumenty, któ-

55