Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To co innego. Pomyśl, co powie moja służba, skoro zobaczy, jak mi składasz wizyty.
— Powie, że jesteśmy krewnymi! — odpowiedziała z ironją.
— Zwarjowałaś?
— Milcz. Nie unoś się. Nikt jeszcze o tem nie wie, ale bardzo możliwe, że się ludzie dowiedzą, i to ode mnie.
— Raczysz żartować?
— Mówię poważnie, wcale mi nie do żartów.
— Więc może mi powiesz, co jest powodem twego złego humoru?
Józefa obrzuciła go gniewnem spojrzeniem.
— Dlaczego nie poprosisz mnie, abym usiadła?
— No więc siadaj!
— Obraziłeś mnie.
— Czemże to?
— Czy nie powiedziałeś, że jestem brzydka i stara?
— Owszem, powiedziałem.
Alfonso mówił krótko, urywanie, niemal wesoło. Józefa ze złości bladła coraz bardziej; sowie oczy wpijała w Alfonsa.
— To znowu zniewaga!
— Czy chcesz mnie wyzwać na pojedynek?
— Nie. Wiem przecież, że jesteś tchórzem i uciekniesz. Czy wykazać ci, że będę miała odwagę...
— Czekam.
— Zrobię to. Ale przedtem raz jeszcze proszę cię, byś mnie wysłuchał. Chcę zostać hrabiną de Rodriganda, nie dlatego, że dziedzictwo zawdzięczasz ojcu memu i mnie, ale, że cię kocham gorąco!

37