Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powróciwszy do domu, Cortejo wszedł jeszcze do sali, w której leżał don Fernando. Obok płaczek siedziała Marja. Podeszła do sekretarza ze słowami:
— Wybaczcie mi sennor jedno pytanie. Czy otwarty wczoraj testament jest tym samym, który leżał w środkowej szufladzie biurka hrabiego?
— Tak.
— Słyszałam, że don Alfonso został głównym spadkobiercą i że don Fernando wielu ludzi obdarował w testamencie. Czy i ja coś otrzymałam?
— Dostaniesz tysiąc pesów i utrzymanie w pałacu do końca życia.
Marja popatrzyła ze zdumieniem na don Pabla.
— Tak było w zapisie? W takim razie to nie ten testament.
— A to dlaczego?
— Ponieważ hrabia co innego obiecał mi i zapisał w testamencie. Miałam otrzymać pozwolenie na powrót do ojczyzny, do Hiszpanji, i tyle pieniędzy, abym mogła żyć tam bez pracy i bez trosk aż do śmierci.
— Napisał to w testamencie? Kiedy?
— Wieczorem przed pojedynkiem. Sporządził nowy testament, położył na nim pieczęć i dał mi go do przechowania. Po powrocie hrabiego z pojedynku musiałam przynieść mu testament.
— Dokąd go włożył?
— Do środkowej szuflady biurka.
— Muszę o tem pomówić z przedstawicielem władzy, obecnym przy objęciu spadku.
— Pomówcie z nim, panie. Teraz, gdy pan mój nie żyje, nie chciałabym tu pozostać dłużej.

35