Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— E! Przysięga dana hersztowi zbojów nie wiąze. Postąpię, jak postępują kupcy: zacznę prowadzić interes na własną rękę. Czy przystąpisz do spółki?
— Czy ja wiem?
— Zastanów się, Bartolo! Capitano zabiera lwią część naszych łupów; wszystkie tajemnice, wszystkie wybiegi i kryjówki zachowuje dla siebie. Harujemy, narażamy się na więzienie, na stryczek, a on siedzi sobie w domu i gra pana. Czy wiesz, ile wziął za zabójstwo tego doktora? A ile z tego my dostaniemy?
— Kilka parszywych dukatów. Tak, masz rację.
— Dlaczegóż nie mielibyśmy pracować na własną rękę? Możnaby schwycić jakiego bogatego panka i wziąć za niego okup nielada!
— Masz rację, Juanito! Ale w takim razie trzeba porzucić te strony. Gdyby nas znalazł capitano, bylibyśmy zgubieni.
— Wywędrujemy za Ebro. Ale przedtem musimy zdobyć pieniądze na podróż. Na jarmarku obłowimy się; idziesz ze mną?
— Dobrze, ale musimy schować broń, bo pojawiając się z pistoletami i strzelbami, zwrócimy na siebie zbytnią uwagę.
— Nie w ciemię nas bito! Broń ukryjemy, ale teraz trzeba poszukać legowiska, gdziebyśmy mogli spokojnie noc spędzić.
Przenocowali w lesie, rano zaś ukryli zawadzającą im broń i udali się w kierunku Pons.
Mieli zamiar napaść na kogoś w drodze do miasta i odrzeć z pieniędzy.
Leżeli długo w krzakach, nie ruszając się z miej-

132