Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przypatrzcie się, proszę, zawartości pudełka — rzekł z uśmiechem.
Doktór Francas zbadał powierzchownie zawartość pudełka i podał je doktorowi Cielli.
— To jakiś proszek — rzekł doktór Cielli, odkładając pudełko. — Jeżeli sennor Sternau uważa, że cierpienia ekscelencji można uleczyć proszkami i kroplami, to sam na siebie wydał wyrok.
— Mylicie się panowie! Ten proszek nie jest przeznaczony na to, bym go zażył. Wydobyto go ze mnie.
— Co takiego? — zawołał doktór Francas.
— Tak, panowie, ze mnie! Doktór Sternau rozpoczął dziś swe zabiegi nad moimi kamieniami, i oto widoczny rezultat jego pracy. Widzicie panowie, że żyję jeszcze.
Lekarze mieli miny niezwykle zakłopotane. Po długiej chwili milczenia doktór Francas rzekł:
— Czy ekscelencja jest przekonany, że substancja w pudełku jest sproszkowanym kamieniem?
Hrabia odrzekł na to z wyraźnem niezadowoleniem:
— Więc ciągle jeszcze uważacie panowie doktora Sternaua za kłamcę i oszusta? Mam wrażenie, że w ten sposób sami sobie szkodzicie. Doktór Sternau posiada moje bezwzględne zaufanie. Wierzę, że uleczy mnie od ślepoty. Chciał pracować razem z wami, ale odtrąciliście go brutalnie. Pracujcie panowie z nim razem, a chętnie będę słuchał waszych rad i uwzględnie je w miarę możności.
Doktór Francas odparł na to z niechęcią:
— Serdecznie dziękuję. Nie mam zamiaru uczyć się od człowieka, który sam nie wyrósł jeszcze ze szkół. Jeżeli hrabia ma do niego więcej zaufania, aniżeli do

107