Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Będzie go trudno ujeździć. Stoi już od miesiąca między końmi, ale musiałem go zupełnie odosobnić; nie można sobie z nim dać rady, tak wierzga i kopie wokoło.
— Uważaj więc, by cię dziś nie spotkało nieszczęście.
— Mam na nim pojechać? Dokąd?
— Do Manrezy i na zamek Rodriganda.
— Daleka droga.
— Masz też dużo czasu. Będziesz mógł spędzić kilka tygodni poza naszą kryjówką.
Mariano nie posiadał się z radości, iż będzie mógł zmienić na jakiś czas swe ponure otoczenie.
— Czy jadę w jakimś określonym celu, z gotowym poleceniem?
— Tak. Sprawa jest bardzo skomplikowana. Czy manatki masz w porządku?
— W najzupełniejszym.
— I mundury?
— Tak. Czy mam włożyć mundur?
— Pojedziesz jako oficer francuski. Francuszczyzną władasz doskonale, co? Wystawię ci papiery na nazwisko porucznika huzarów Alfreda de Lautreville. Za wszelką cenę musisz dostać się na zamek Rodriganda; a tam — rozumiesz? — powinni cię zatrzymać na czas dłuższy jako miłego gościa. Przez ten czas powinieneś się zorjentować najdokładniej w stosunkach, panujących na zamku. Później zdasz mi z tego dokładny raport. Jestem przekonany, że potrafisz sprostać zadaniu.
— Może mnie wtajemniczysz w szczegóły, kapitanie?
— Nie mogę ci wiele powiedzieć. Pamiętaj w każdym razie, że na zamku mieszka niejaki Cortejo, nota-

100