Strona:Karol May - Benito Juarez.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak. Mam pełnomocnictwo do pertraktowania w jego imieniu.
Pułkownik Laramel wybuchnął szyderczym, pogardliwym śmiechem, komendant zaś rzekł:
— Przyłączam się do kolegi, którego śmiech świadczy, jak dziwnie brzmią słowa pana. Więc naprawdę uważa sennor Juareza za człowieka, z którym można pertraktować?
— Tak, jestem tego zdania, — odparł Sternau spokojnie.
— Popełnia pan w takim razie wielki błąd. Władza nie może pertraktować ze zdrajcami kraju, którzy obrazili majestat. O tem powinien wiedzieć każdy przeciętnie wykształcony człowiek.
— Podzielam to zdanie, chciałbym tylko zapytać, czy mówiąc o zdrajcach kraju, ma pan na myśli Juareza, którego jestem pełnomocnikiem?
— Oczywiście — odparł komendant zdumiony. — Nawołuje do buntu przeciw nam, stawia zbrojny opór.
— To dziwne — rzekł Sternau, kiwając głową. — Juarez jest tego samego zdania o was.
Ach! — zawołali wszyscy.
— Tak — odparł Sternau nieustraszenie. — Twierdzi, że jest prezydentem. Meksyk zaszczycił go tą godnością i nie odwołał jej. Twierdzi, że to Francuzi judzą przeciw niemu i stawiają zbrojny opór. Uważa, że obraza majestatu jest przestępstwem politycznem, a nie zbrodnią pospolitą. Zdaniem jego, Francuzi wdarli się do Meksyku przemocą, tak jak to czynią rabusie, włamując się do źle strzeżonego domu.

65