Strona:Karol May - Benito Juarez.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, jeszcze jeden sennor! Polecono mi tylko was wprowadzić, sennor André.
— Ten sennor jest moim dobrym przyjacielem. Musi pomówić z sennoritą.
— W takim razie chodźcie panowie na górę.
Zaprowadził Andre’a i Sternaua po schodach. Gdy weszli do przedpokoju, w przeciwległych drzwiach stanęła Emilja. Usłyszawszy kroki, otworzyła je, gnana niecierpliwością, aby zobaczyć, kto przyszedł.
Sternau stał przed Andre’em; zobaczyła więc przedewszystkiem jego. Na widok olbrzymiej postaci ogarnęło ją zdumienie.
— Któż to taki? — zapytała. — Cóżto za obcy człowiek?
Sternau skłonił się lekko:
— Jestem obcym, sennorita, to prawda, lecz przybywam z kimś, kto mnie wytłumaczy.
Odsunął się na bok; Emilja zauważyła towarzysza.
— Sennor André! — zawołała ucieszona, odetchnąwszy z ulgą. — Witajcie, witajcie! Wejdźcie do pokoju!
— Niech pani przedewszystkiem pozwoli, bym jej przedstawił swego towarzysza, — rzekł Andre. — To sennor Sternau, o którym pani wczoraj opowiadałem.
— Sennor Sternau? Witam, witam!
Wprowadziła przybyłych do pokoju, w którym dwukrotnie był wczoraj André.
— Siadajcie, sennores. Jakie wieści przynosicie?
— Dobre — uprzedził André, chcąc rozwiać jej obawy.
— Dzięki Bogu. A więc Juarez przybędzie?

55