Strona:Karol May - Benito Juarez.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jesteśmy jednakowej długości, milord. Czy nie ma pan czasem ze sobą ubioru, jaki się zazwyczaj nosi w Londynie, czy w New Yorku?
— Owszem.
— Cylinder, rękawiczki, kokardka i szkiełko do oka, zwane monoklem, a może nawet parasol?
— Rozumie się.
— Czy nie chciałby mi pan pożyczyć tych drobnostek?
To pytanie pociągnęło za sobą wesołą dyskusyjkę. W rezultacie postanowiono, że Sępi Dziób uda się na ląd jako lord Dryden.
Trapper znikł w kajucie lorda, a kiedy zjawił się po chwili, ubrany był z całą paradą.
Następnie poszedł po swoją broń.
Tu, pośród odwiecznych lasów, wyglądał nad wyraz cudacznie. Ubranie z szarego sukna, kamaszki-lakiery, szary cylinder, żółte rękawiczki, parasol i binokle na długim, olbrzymim, sępim nosie, rzucałyby się w oczy w wielkiem mieście, a cóż dopiero na tem pustkowiu!
— Jedno z dwojga — rzekł. — Albo ten jegomość jest istotnie gońcem Juareza, albo cała ta historja jest pułapką, w którą zamierzają nas wciągnąć. Jeśli podejrzenie moje się sprawdzi, to nie można przewidzieć, jak się przygoda skończy.
— Cóż mamy czynić w tym wypadku, mister Sępi Dziobie?
— Stójcie na kotwicy, dopóki nie wrócę.
— A jeśli pan wcale nie wróci?
— Poczekacie do jutra rana, a następnie ostrożnie

136