Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie odpowiedział. Głowa opadła zpowrotem. Policzki zapadły się głęboko, a oczy zawarły. Sądziłem, że wpadł w omdlenie. Odwróciłem się, aby odejść, gdy szarpnął, więzami, że aż kołki się powykręcały, I ryknął:
— Jesteś z piekła rodem! Czy wiesz, kim jesteś? Szatanem, szatanem w ludzklem ciele!
— Przesada. Twój brat był djabłem. Nazywałem go tak zawsze — od pierwszego wejrzenia. A ty jesteś Judaszem, zdrajcą. Wszystkim, którzy ci czynili dobro, złym odpłacałeś. Zabiłeś własnego brata i ograbiłeś go, a dopiero co zdradziłeś swego syna, swoje dziecko własne! Tak, jesteś Iskarjotą i umrzesz, jak ów zdrajca, który sam się powiesił. Nie zginiesz z ręki kata, lecz z własnej. Niechaj Bóg ma większe nad tobą zlitowanie, niż ty sam nad sobą.
Odwróciłem się i podszedłem do Franciszka, który, stojąc wpobliżu, był świadkiem tej sceny.
— Straszliwy człowiek! — rzekł młody skrzypek. Czy sądzisz, że może się jeszcze skruszyć?
— Pragnąłbym, aby się każdy grzesznik nawrócił. W niebiosach radują się z nawrócenia zbłąkanej owieczki. Ale ten oto nie nawróci się bynajmniej. Jest gorszy i bezbożniejszy niż jego brat, którego sam zabił. Należałoby płakać, gdyby łzy coś tutaj pomogły.
— Ten człowiek mnie niepokoi. Czy mam pójść z panem?
— Nie. Zostań tu jeszcze. Młodzi Nijorowle, któ-

83