Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się przed żadną przeszkodą. Nastąpiło zderzenie z tłumem. Czy mi się powiedzie?
Kto przemoże, my, którzy nadciągaliśmy z dołu, czy też Mogollonowie, którzy pędzili z góry, a zatem mieli większy rozpęd?
Zderzyły się przednie konie przeciwnikow; powóz przystanął.
— Naprzód, naprzód! — wołałem. — Bijcie kolbam ich konie!
Mogollonom wystarczyłoby zastrzelić nasze przednie konie. Nie pomyśleli o tem. Mieli oto na karku wrogów, a przed sobą własny powóz z obcymi jeźdzcami i białym woźnicą, który miotał się jak szalony. Stracili kilka cennych sekund. Moich sześciu Nijorów usłuchało rozkazu — zerwali broń z ramion i okładali kolbami wszystko, co im się pod rękę nawijało. Spienione rumaki zerwały się z miejsca. Smagałem konie cugowe z całej siły. Wreszcie karoca potoczyła się naprzód, Mogollonowie zaś odwrócili się i, rycząc, cofali wstecz. Pędziliśmy przed siebie, nie pozostawiając wrogom swobodnej przestrzeni, — zwyciężyliśmy! Żywy taran spełnił swoją powinność. Za powozem jechali moi Nijorowie; krzyczeli, darli się na całe gardło. Nie dziwiłbym się, gdyby wrogów spłoszył sam nasz widok.
Powóz dotarł do wylotu wąwozu, na płaskowzgórze. Jeden rzut oka wyjaśnił mi sytuację. Z lewej strony oddział Apacza pod drzewami, on sam zaś, poza laskiem, trzymający srebrną strzelbę, spoglądał ku nam.

50