Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rycząc, powalił go. Obrabiał pięściami twarz oszusta, który nie mógł się bronić.
Emery i Dunker utkwili we mnie bezradne spojrzenia.
— Rozwiążcie szybko Meltona! — zawołałem do Dunkera.
Ponieważ Jonatana dopiero co zdjęto z konia, więc nie zdążono mu jeszcze związać zpowrotem nóg. Spętane miał tylko ręce. Uwolniono je w jednej chwili i już mierzyły w napastnika. Powstała bójka, której wszyscy Indjanie, zarówno wolni, jak i jeńcy, przyglądali się z zadowoleniem. To jeden, to znów drugi brał górę. Sporo czasu minęło, zanim doszło do rozstrzygnięcia, a wówczas okazało się, że nikt nie zwyciężył, gdyż kompletnie wycieńczeni leżeli obok siebie bez ruchu.
Emery podszedł do mnie i zapytał zdziwony:
— Czemu dopuściłeś, aby Murphy wziął takie cięgi? Poprostu podszczułeś nań Meltona!
— Niech się wynosi! Kto dał mu prawo znęcania się nad Meltonem? Poprzednio, pod groźbą, żądał ode mnie pieniędzy. Zamiast podziękować za ocalenie, oświadczył, że nie daję mu pugilaresu, bo pragnę skrycie część pieniędzy zachować dla siebie.
Fuj! Poczęstowałeś go chyba pięściami?
— Nie. Skarcenie zostawiłem drogiemu Jonatankowi.
Well, wcale niezła myśl! Jesteś oryginalnym chłopcem, ty stary scoucie! Oto leżą obaj i ledwo zipią. Jednemu i drugiemu słusznie się dostało —

30