Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyżyny; schodził nadół, rozszerzał się coraz bardziej aż do miejsca, gdzie biło z ziemi źródło. Stąd znowu się zwężał i kończył się na prerji, trawą zarośniętej.
— Świetnie! — rzekłem do Indjanina. — Nie mogliśmy wymarzyć sobie dogodniejszego terenu.
— Więc mój biały brat jest ze mnie zadowolony?
— Najzupełniej, najzupełniej! Możemy stąd obejrzeć całą miejscowość i przyjrzeć się w wymarszowi Mogollonów. A następnie, nie potrzebujemy koni, aby zaskoczyć pozostałych wrogów szybkością natarcia. Pozostawimy je raczej tutaj. Możemy pokryjomu skradać się wśród krzewin aż do źródła. Lepiej być nie mogło.
Indjanin pragnął skryć zadowolenie z pochwały, ale nie uszło ono mojej uwagi.
Zobaczyliśmy obóz, a nawet daszek karocy, ponieważ wznosił się ponad krzewy. Czerwoni, ocknięci już ze snu, gotowali się do wymarszu. Wielu jadło; niektórzy się myli, inni opatrywali konie. Po pewnym czasie rozległe się okrzyk — pobudka do wymarszu. Każdy pośpieszył do swego wierzchowca. Ustawili się jeździec za jeźdźcem, więc łatwo ich było policzyć. Naliczyliśmy trzystu czterech. Długi wąż począł wić się naprzód, na południe, ku oczekującej go zagładzie.
Pozostawieni w obozie przyglądali się wymarszowi. Stali pod zagajnikiem; było ich dziesięciu. Ponieważ pasło się tylko czternaście koni, w tem

25