Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Shatterhandem, o którym nam tak często i wiele czytała i opowiadała kochana pani Werner! O, musi pan poznać nasze schronisko; ja sama byłam niegdyś opuszczona i samotna na świecie!
Zaprowadziła mnie do skromnie urządzonego pokoju, w którym stała również skromnie ubrana kobieta. To była ona, niedawna śpiewaczka, obecna miljonerka, anioł wdów i sierot, i wszelkiego rodzaju opuszczonych.
— Nareszcie, nareszcie pan przybył! — rzekła, uśmiechając się poprzez łzy radości i wyciągając obie ręce. — Przedewszystkiem panu pragnęłam i powinnam była pokazać moje małe królestwo!
— Przybyłem z radością, albowiem zobaczę Zbawcę, — odpowiedziałem wzruszony.
— Zbawcę? — Jakto?!
— Czyż nie powiedział Chrystus: — „Kto przyjmie bliźniego w mojem imieniu, ten mnie przyjmie“! — Tu jest święte miejsce, pani Werner. Chciałbym zdjąć obuwie, jak Mojżesz, kiedy ujrzał Pana w płomieniach. Po długiem błąkaniu znalazła pani ojczyznę prawdziwą i dzieli ją pani z opuszczonymi. Dlatego panią kocham, Marto! Proszę, niech mi pani pokaże cały dom!
Pokazała mi cały dom. Prowadziło mnie miłosierdzie, owo miłosierdzie, które jest uczynną siostrą miłości. Jakże schludne i wygodne były mieszkania; Jakże błogo uśmiechały się do mnie te stare mateczki; jakże baraszkowały dzieci na dole w ogrodzie i jakże promiennie spoglądali na mnie chorzy z bieli poduszek!

112