Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stwa leżał jeszcze szkielet konia, pożartego przez sępy.
Gdyby nas zapytano, czemu tu właśnie urządzimy postój, nie umielibyśmy dać zadowalającej odpowiedzi.
Jedliśmy wszyscy, prócz starego Meltona. Leżał na ziemi i stękał. Naraz — księżyc dopiero co wypłynął na niebo — poprosił:
— Sir, uwolnij mi ręce!
— Czemu to? — zapytałem.
— Abym mógł je złożyć. Pragnę się modlić, sir!
Co za nieoczekiwana prośba! Czy mogłem odmówić? Naturalnie, że nie! Poleciłem ją spełnić Długiemu Dunkerowi, który siedział najbliżej Meltona.
Dunker natychmiast wykonał rozkaz. Melton, zanim ten jeszcze uwolnił mu ręce, spytał:
— Gdzie spoczywa mój brat, sir?
— Tuż przy panu. Pod głazami.
— Pogrzebcie mnie przy nim!
W tej samej chwili Dunker wydał okrzyk zgrozy. Ujrzeliśmy, jak schwycił Meltona za ręce.
— Co się stało? — zapytałem.
— Wyciągnął mi nóż z za pasa — odpowiedział Dunker.
— A więc odbierzcie mu żywo!
— Nie tak łatwo — mocno trzyma! Przebija się, przebija — — już za późno!
Podskoczyłem, odtrąciłem Dunkera, nachyliłem

106