Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kać i ruszył w kierunku szmeru, a zatem nie mógł nas widzieć, ani słyszeć. W okamgnieniu podniosłem się, otworzyłem drzwi, wsiadłem i zamknąłem zpowrotem. Nie rozległ się najlżejszy szmer. Omackiem wyczułem z lewej strony oboje jeńców, siedzących przy sobie. Z prawej strony było dosyć miejsca dla mnie. Usiadłem. Ku ponownemu zdumieniu zauważyłem, że i z drugiej strony okno było otwarte.
— Otóż i pan, sir! — szepnął adwokat śpiesznie. — Co za zuchwałość! Ważył się pan — —
— Ciszej! — przerwałem. — Teraz ani słowa! Muszę obserwować strażnika.
Wyjrzawszy oknem, zobaczyłem, jak wracał zaniepokojony. Rozglądał się nieufnie, podszedł do wozu i zapytał:
— Czy oboje biali są tu jeszcze?
Wysławiał się w spaczonym angielskim żargonie.
Yes! — odpowiedzieli oboje naraz.
Sądziłem, że to mu wystarczy, wszelako myliłem się, gdyż dodał teraz w swoim żargonie hiszpańsko-indjańskim:
— Słyszałem szmer. Czy więzy są na miejscu? Zbadam je.
Postawił nogę na stopniu powozu, sięgnął ręką przez okno i dotknął śpiewaczki. Przekonawszy się, że jej pęta nie są naruszone, zszedł ze stopnia i podążył ku drugiemu oknu.
Co rychlej odsunąłem się, jak mogłem najdalej. Ukazał się przy drugim oknie, sięgnął i zbadał wię-

7