Strona:Karol Mátyás - Boski policyjon.djvu/4

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Ej góry, ej lasy wy moje!
    A czasem śpiewał:

    Góry nase, góry,
    to nase kumory,
    bukowe listecki
    nase podusecki.

    Kolawa w zuchwałych kradzieżach, w bezczelności nie miał sobie równego. Bali się go ludzie, jak ognia, ustępowali mu z drogi, oswoili się z jego złodziejskiem rzemiosłem, przygotowani byli zawsze na jego przybycie, pozwalali kraść.... A Kolawa kradł ziarno ze śpiklerzy, z chlewów wieprzki, wyprowadzał ze stajen bydło, konie ludzkie, jak swoje. Ludzie zgrzytali zębami, mruczeli, ale nie czynili nic przeciw rabusiowi, boby za to spalił, zabił....
    — Niechta! przyjdzie i jemu na koniec!
    Tymczasem Kolawie działo się dobrze, niczego mu nie brakło, miał mleko, chleb, piekł mięso.
    Gdy raz któryś z wiejskich zuchów zeszedł się z nim w karczmie na Wesołej i po kilku kieliszkach wódki powiedział mu: A jabym ci się przecie nie dał“, Kolawa wstał z ławy, buchnął pięścią w stół, że pękł na dwoje, i zawołał groźnie, a chełpliwie:
    — Jo jes boski policyjon! Jak ty zgrzysys, to Bóg nie przydzie do ciebie, zeby cie skorać, on mnie pośle, a jo cie ta skorze dobrze! Jo jes boski policyjon!
    Od tego czasu nazywano go boskim policyjonem.
    Nie wierzył w Boga, w nic....