Strona:Karol Mátyás - Śmierć w wyobraźni i ustach gminu.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

(Bo djabły nazywają panią matką śmierć).
— A któż bedzie za kumotra?
— A no já ta i nie wiem. Mozebyś ty, Jasiu[1], posedł.
— A wkiedyż bedą chrzciny?
— A w Matke Boską Zielną.
— E! w Matke Boską Zielną, to jakoś nijako... No, ale kiedy już chcesz koniecznie, to ci już póde.
Chłop podziękował djabłu i poszedł.
Ano w Matke Boską Zielną czekają na te kumoszke, czekają i czekają — nie mogą sie doczekać. Nareszcie patrzą sie przez okno: a tu jedzie bogaty powóz. Pyta sie jeden drugiego:
— Gdzie téż ten powóz pojedzie?
Z każdéj chałupy powychodzili patrzéć, skąd sie wziął na wsi taki powóz i do kogo pojedzie. Nareszcie patrzą sie: a tu ten powóz zajeżdża przed chałupe i wysiada z niego pani, bogato ubrana, w czarnéj sukni jedwabnéj, szumiącéj. Wlazła do izby — wszyscy sie jéj poprzelękali, bo zaraz poznali, że to śmierć, bo nie miała oczów, ani nosa i zęby miała na wiérzchu. Nikt nie śmiał sie nawet na nią popatrzeć, ani sie odezwać. Jak weszła, pyta sie:
— Jest kumoter?
Oni mówią, że jeszcze niema. Za chwilke przyleciał kumoter we fraku, w cylindrze, a z butów wyłaziły mu pazury Z pod fraka wisiał mu ogonek. A twarz miał kogucią. Ano wzieni to dziecko i poszli do chrztu. Djabeł nie mógł do kościoła wléźć, tylko został przed kościołem. Jak sie ksiądz pytał dziecka: Wypiérasz sie czarta złego? — to djabeł przed kościołem odpowiedział:
— Kukkuryku!
A śmierć zrozumiała i powiedziała księdzu, że kumoter powiedział, że sie nie wypiéra czarta złego.
Jak przyszli do domu, tak śmierć dała dziecku worek dukatów na wiązanie i mówi do djabła:
— A ty nic nie dasz?
— A cóżbym ja dawał! Przecież ono moje jest, to ja mu nie potrzebuje nic dawać.
— Jak to twoje?! kiedy moje!

A on mówi:

  1. Tak nazywają figlarnie djabła.