Strona:Karol Mátyás - Śmierć w wyobraźni i ustach gminu.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A on nie puścił jéj, tylko jéj odpowiada przez drzwi:
— Moja Kostusiu! przyjdźże jak sie bedzie miało ku jesieni, jak już wszystko pozbiérám, porozrządzám, żeby późniéj nie było przy moim majątku obrazy Boskiéj!
I Kostusia zmiłowała sie nad nim i poszła.
On tymczasem miał bardzo piękną gruszke w ogrodzie, bał sie, żeby mu kto z niéj gruszek nie ukradł, kazał ją tak naprawić, żeby się dzień i noc prędziutko obracała dookoła. Ano jak już miał te gruszke, co sie tak obracała, i już sie miało ku jesieni, i już wszystko zbiérał z pola, tak raz stał przed domem, patrzy sie i widzi zdaleka Kostusie, jak idzie ku jego chałupie. Przeląkł sie, ale nie stracił przytomności i prędko wylazł na gruszke. A ona już tu była i mówi:
— No! Marcinie! dzisiaj czas!
I zaczęła kosą wywijać koło gruszki, a gruszka sie tak prędko obracała, że za każdą razą wytrąciła jéj z ręki wyostrzoną kosę, i nie mogła w żaden sposób Marcina dostać. I Marcin tak sie do niéj odzywa:
Kostusiu, słuchaj! W niedziele ide na wesele, przyjdźże i ty! to sie zabawisz. A po weselu to już mie weźmiesz...
Kostusia przystała na to, zabrała sie i poszła.
Marcin zlazł z gruszki i uśmiéchnął sie sam do siebie.
— Jaka ta śmierć głupia! tak sie mi zwodzić daje!
Ano i prędko zapłacił murarzy, kazał budować kaplice i piec kazał w niéj postawić, że jak bedzie tam siedział, żeby mu ciepło było, bo to już była jesień zimna. Przyszła niedziela, poszedł na wesele do sąsiada. I tam sie wszyscy bawili i jeszcze kogoś wyglądali, ale sami nie wiedzieli kogo. Wtem przed dom zajeżdża bardzo bogaty powóz i wysiada z niego pani czarno ubrana, wysoka, strasznie chuda, — nie miała nosa, ani oczów. Zdaleka zdawała sie jeszcze jaka taka, ale zblizka jak sie jéj kto przypatrzył, to gotów był zaraz zemdleć. Marcin ponamawiał wszystkich, żeby jéj dawali próżne talérze. Ona niby téż to okropnie jadła, a nic na talérzu nie było. A jak sie kto w nią wpatrywał, to sie tak okropnie złościła, żeby go była może hukła talérzem w łeb. Więc sie nikt prawie nie patrzył na nią, bo sie jéj każdy bał.
Marcin jak widział, że sie już wszyscy roztańczyli, i Kostusia sie ładnie bawi — bo on ją zaraz poznał — wysunął się zaraz z wesela po cichutku. I poszedł do swojéj kapliczki, zamknął sie w niéj na sześć kłód. Kostusia jak zobaczyła, że