Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wybaczy pan... wybaczy pan — szukał słów fryzjer — że będę spał dalej...
— A czy nie mógłbyś mi pan sprzedać nożyczek?
— T-e-eraz?
I obrócił się na drugi bok, zostawiając mnie sam na sam z tą hołotą... Reszta pasażerów spała także, nawet figlarny gimnazista — widocznie astralniki czerpiąc z nich życie, oddziaływały na nich tak usypiająco.
Podnosząc walizkę na siatkę, wcale nie czułem przybytku ciężaru. Zaniepokoiło mnie to nieco, ale wiedziałem, że astralnicy na pewien czas są unieszkodliwieni. Głowy nie odrastają im chyba tak prędko jak ręce, to nie wypada dla istot duchowych. Tymczasem postanowiłem zwiedzić cały wagon i ostrożnie wyszedłem z przedziału, strzegąc się potrącić kogokolwiek.
W korytarzu stosunkowo niewiele było astralników — natomiast w prawdziwem oblężeniu trzymali oni... klozet. Było to widocznie jeszcze pierwsze pokolenie astralników, nie wyemancypowane od właścicieli.
Ale gdy przebiwszy się przez ten ogonek, otwarłem drzwi do sąsiedniego przedziału, który mieścił trzecią klasę na sześciu ławkach, uderzyła ku mnie stamtąd cała fauna i flora astralna. Ciała śpiących głęboko ludzi były podłożem, na którem ona wyrastała, zapełniając sobą przedział. Najbliżej mnie kłębiło się coś niby stado wielkich białych ptaków, śpiących z głową pod skrzydłem; głowy te nagle poruszyły się i wyciągnęły ku mnie groźnie, lecz zamiast gęgać, wydawały głuchy pomruk. A dalej i w głębi niby poplątane białe drzewa, potem wszechgalareta, bathybius Haeckeli, pramaterja, cieknąca niewiadomo skąd — z ludzi, czy ze szpar podłogi, czy przez otwarte okna ze zbyt bliskich gwiazd i księżyców. Ta rzecz znajdowała się tu jeszcze w epoce przedhistorycznej, kiedy