Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedziałem panu już dwa razy. Nie nudź mnie pan dłużej, nie mam czasu.
Astralniki ukradły całą tę część rozmowy, która się do nich odnosiła!
Gdy konduktor odszedł, wynurzyły się jakby triumfując. Ale wydawało mi się, że tymczasem ich fizjologja i psychologja wstąpiła w nową fazę. Gdy przedtem były niejako symbolami życzeń swych właścicieli, teraz wyrosły, wyemancypowały się i nabrały własnej indywidualności. Jakby próbowały dopiero tych nowych form życia, rozzuchwalając się coraz bardziej. Postanowiłem nie wtrącać się do ich sfery — jeżeli mnie same nie zaczepią.
Niestety, tę neutralność zepsuło przykre nieporozumienie.
Zatrzymaliśmy się właśnie na krótkim przystanku. Ktoś chodząc po peronie krzyczał na całe gardło:
— Piwko! Piwko! Piwko!
Natychmiast otworzyłem okno, aby spróbować, czy wypicie tego napoju nie odpędzi czarów grasujących w wagonie. Wraz z moją głową wysunęło się z okna kilkanaście rąk astralnych, długich, chudych, drgających chciwie w kierunku domniemanego piwa. Przybywało ich coraz więcej, zdawało się, że cała zawartość astralna przedziału zamieniła się w ręce, wysterczające stadem poza okno, chwiejące się elastycznie na wszystkie strony, jak bukiet węży w „Lilli Wenedzie“.
— Piwko! Panie Piwko! Panie Piwko!
— A żeby cię!.. zakląłem. W tej chwili ruszył pociąg, prychając cuchnącym dymem. Szarpnąłem za pas od okna i zamknąłem je z trzaskiem, zanim ręce zdołały się cofnąć. Zostały odcięte i spadły po drugiej stronie, jak kawałki makaronu. Rozległ się cichy, jakby mysi pisk.