Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pierwszego lepszego, kto mu przez tydzień fundował, zapijał się nocami w wesołych towarzystwach, aż skończył w szpitalu na suchoty.
— Niech mu ziemia lekką będzie!
— Broń Boże, ciężką, ciężką! — bo z pod niej wyskoczy i zacznie mnie znowu prześladować. A przyczepił się do mnie jak pszczółka do kwiatka, pod różnemi pozorami zwabiał mnie do knajp, gdzie rezydowali jego ordynarni kompani, i tam demonstrował na mnie bezlitośnie siłę swego dowcipu. Musiałem zatykać sobie uszy, uciekać, kryć się, zmieniać mieszkania... Poprostu stosunek kota do myszy. Raz byłem na galerji w sejmie, aby z nabożeństwem i powagą, właściwą memu charakterowi, słuchać przemówień ojców narodu. Aliści wchodzi Lodzio ze swoją ohydną świtą, niby mnie nie widzi, przytwierdza do balustrady korbę i z gestami, zastosowanemi do treści mowy, kręci tą korbą w rytmie mówcy. Skończył mówić rzecznik prawicy, a tu powstaje mówca lewicy — w tej chwili mój Lodzio zaczyna korbą kręcić w lewo... niech mu tego Bóg nie pamięta... natychmiast poczułem oczyma ducha niewidzialny drut, idący od tej korby do tego tam mówcy... Skończyło się to katastrofalnie... zdarzył mi się ten wypadek... musiano przerwać posiedzenie a dzienniki pisały, że podczas mowy posła X jakiś człowiek na galerji oszalał...
Mimo to kochałem Lodzia. I gdy w testamencie swoim zaklął mnie na wszystkie świętości, żebym mu w trumnie włożył do ust papierosa a do kieszeni zapałki, wykonałem to polecenie sumiennie, mimo największych trudności, mimo niebezpieczeństwa, bo przecież to można było uważać za profanację trupa. A ten jego ostatni kawał był właśnie zamachem na mnie. Bo gdy posypały się grudki na trumnę i grabarze zaczęli na nią