Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I ja wolałbym kurcze... Oj... oj... trochę cierpliwości, kochany panie, a może mi się ból uspokoi i jęczeć przestanę...
— Ależ nie... nie... właśnie... Niech to pana nic nie krępuje... Rycz pan sobie na głos, jak lew na pustyni.
Robert zdziwił się tak, że odrazu jęczeć przestał.
— Ależ jęcz pan, proszę uprzejmie...
— Co panu na tem zależy?
— Czytam z pańskiego biletu na drzwiach, że pan jesteś słuchaczem filozofji. Widzi pan: ja także jestem filozofem. Nazywaj mnie pan Almanzorem. Krótko: Almanzorem. Ja to panu później wytłumaczę. Pan zna Lessingowego „Laokoona“? Przypomina pan sobie pewnie stamtąd ustęp, w którym Lessing udowadnia, że hellenizm bynajmniej nie polegał na tłumieniu naturalnych odruchów bólu, że rzeźbiarz każę Laokoonowi wrzeszczeć tak samo jak Sofokles kazał wrzeszczeć Filoktetowi i Heraklesowi... Precz więc z ascetyzmem! Wyj pan! Ulżyj pan sobie!
— W tej chwili jednak nie chce mi się wyć, chce mi się śmiać... Pan masz takie śmieszne, kosmate, chuderlawe nogi!
— Panie! Panie! — jęknął w tej chwili Almanzor błagalnie, akcentując głoskę „pa“ — na miłość boską przestań pan!
— Co panu jest?
Almanzor chciał odpowiedzieć na to pytanie, lecz rzuciwszy zpodełba ogromnie podejrzliwe spojrzenie na Roberta, zaczął ogródkami:
— Jestem człowiekiem cierpiącym tak samo, jak i pan, ale chronicznie i to co kilka dni. Cóżto, włazisz pan pod kołdrę? Pozwól pan, ja sobie tu siądę na łóżku przy panu. Mam wprawdzie u siebie tynkturę jodową z pędzelkiem...
— Dawaj pan! Ach panie!
Almanzor mruknął jakby z nieukontentowania, że się niepotrzebnie wygadał: