Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bezpośrednio samej klawiatury, ale najprzód jakiegoś niewidzialnego szkliwa, że jego palce wgrzęzną mu niby w odrębne jej fluidum i omotają się jak pajęczyną tem, co ona tu nad klawiaturą rozsnuła, a z czego on będzie mógł poznać jej myśli.
Doszedł do okna — było otwarte. Z bijącem na nowo sercem rozważał jeszcze raz swoje postanowienie, poczekał chwilę, aż przejdzie grupa ludzi nadchodzących ze strony przeciwnej. Zimno go owionęło: zapiął więc mocno tużurek na wszystkie guziki, robiąc to jeszcze w tym celu, żeby mu nie przeszkadzał we włażeniu na okno. Opiąwszy się, uczuł się gibkim i zwinnym, i natychmiast, skoro owi ludzie znikli mu z oczu, wdrapał się na okno i przelazł prędko na drugą stroną, nie zostawiając sobie ani chwili czasu do zawahania się.
Szczęściem jego było, że nie poprzewracał postawionych koło okna wazonów, szczęściem też było, że ani w salonie, ani w sąsiednim pokoju, w którym świeciła się lampa na stole, narazie nie było nikogo. Mimo to po takim wysiłku odwagi ogarnęła go teraz obawa; stał wciąż jeszcze przy oknie, aby natychmiast uciec w razie, gdyby kto drzwi otworzył. W istocie też fakt, że dwa pokoje były puste, musiał być wyjątkowym; najpewniej część mieszkańców wyszła była z domu, może do teatru lub gdzie indziej. Może i jej nie było. Ktoś jednak być musiał, skoro się lampa paliła.
Wtem blisko coś zaszeleściło i owinęło mu się około nóg. Był to kot, który otarłszy się o niego, wskoczył na krzesełko, stojące przed otwartym jeszcze fortepianem, cicho łapkami przebiegł po klawiszach, budząc kilka dysonansów, a potem wlazł na wierzch fortepianu, tam się usadowił na miękkiej poduszeczce i zaczął mruczeć. Jakby zachęcony przez kota, młody kompozytor zbliżył