Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem, co go w postaci owej dziewczyny szczególnie uderzyło, był niezwykły sposób, w jaki oparła głowę na dłoniach, tak, że oczy jej nie patrzyły na ciżbę ludzi, lecz jakby w tak zwaną poetycznie „dal“ bez śladu pospolitej ciekawości. Byłoż to jednak tylko przypadkiem? Aby to sprawdzić, musiałby wrócić... Zawstydził się jednak swojej ciekawości i szedł znowu naprzód, potem przecież powrócił, podszedł ku owemu oknu, lecz swojej nieznajomej już w niem nie zastał.
Wzruszywszy ramionami na znak obojętności, poszedł dalej swoją drogą, a przybywszy do parku, spacerował po odległych ścieżkach przeszło godzinę. Udało mu się upolować upragnioną melodję — był nią zachwycony, duma i energja nim wstrząsnęły.
Poszedł potem do części parku bardziej zapełnionej publicznością, lecz posłyszawszy zdaleka orkiestrę, grającą w restauracji, oddalił się jaknajprędzej w obawie, żeby mu ta muzyka nie zamąciła i nie spospolitowała dźwięków krystalizujących się w jego własnej duszy.
Chciał jaknajprędzej spisać je przy fortepianie i postanowił wrócić do domu. Wracając, wybrał naturalnie tę samą drogę, którą przyszedł, ot, żeby ewentualnie mieć w drodze urozmaicenie. Przez urozmaicenie zaś miał na myśli właśnie to okno z piękną nieznajomą, choć zresztą wcale o niej nie marzył. I byłby może przeszedł teraz obok okna bez uwagi, gdyby nie to, że było ono jeszcze otwarte, a w odróżnieniu od innych okien parterowych w pobliżu, które biły światłem, w tem właśnie było ciemno.
Zatrzymał się na chwilę. W głębi salonu ciemność przechodziła w mrok, gdyż przez otwarte drzwi wpadało światło z dalszych pokoi. Ktoś grał na fortepianie.