Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

węgliły mu ciało, wyniósł na rękach śpiące, ciche niemowlę i oddał je matce. Innym pomagał sprzęty ratować, a potem jakiegoś chorego starca porwał na barki i wyniósł za miasto w bezpieczne miejsce.
Zgliszcza tylko dymiły. Na łące ludzie biegali między sprzętami, płacząc i lamentując. Jeździec stał zdziwiony, ani jedna łza nie spłynęła mu po twarzy. Wielu z ludzi otaczających go liczyło pieniądze uratowane, a gdy brakowało, włosy sobie wyrywali. Wtedy przypomniał coś sobie, pobiegł do swego konia, zdjął jedną sakwę i zaczął pełnemi garściami rozrzucać złote i srebrne monety. Ludzie cisnęli się zewsząd, depcząc się wzajemnie, popychając, bijąc i wydzierając. On nie pojmował ich chciwości, a widząc, że wiele monet potoczyło się w trawę, sam je podnosił i szukającym podawał.
Siadł znowu na koń i jechał stępo. Minąwszy wrzawę ludzi ujrzał zgraję psów, użerających się nad ścierwem jakiegoś człowieka. I zdjęła go znowu litość, wydobył z sakwy głowę Zulimy, rzucił ją psom i jechał dalej, nie oglądając się.
Jechał wolno i smutek go ogarniał. Naraz podniósł głowę i powiódł wzrokiem po niebie.
W długiej, ciemnej nocy latami pogrążony, nie widział nigdy słońca i nie wiedział, co to jest, ta kula złocista, która się ku zachodowi toczyła, zapadając poza horyzont, okolona wielkiemi promieniami. I na równinę słał się blask łagodny, od słońca ku niemu, migotając po wszystkich kwiatach i ziołach. Nic takiego jeszcze w życiu nie widział, zapomniał tedy o wszystkiem. Ten zachód przedstawiał mu się bramą ogromną, wiodącą do niezmierzonych obszarów światła i blasku. Tam, tam był jego cel, on musiał tą bramą przejechać, musiał wstąpić w słońce!