Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzy dni, abyś się nią jeszcze nacieszyła, a potem wrócicie do mnie oboje — na zawsze.
Pochyliły się kasztan i dąb, słuchając opowieści. Biała od światła kaplicy wysoka tuja znaprzeciwka udawała sterczącą w niebo Noc. Mała sosna, która się tu sama zasiała, była oszołomiona i szumiąca tem, co słyszała. Zdaleka brzoza u skrętu ulicy cmentarnej pilnowała, jak siostra, aby się nikt nie zakradł. Tuż poza nią z przepaści horyzontu tryskała wgórę fontanna drogi mlecznej i meteory raz po raz wirowały naokoło ziemi, rysując świetlistemi bruzdami zagadkowe figury geometryczne. A księżyc był białą piłką myśli dziecięco-matczynej, która wyrzucona w niebo, nigdy już spaść napowrót nie chciała.
Tak dokonywał się wspólny spisek na prawa tego świata...
Ludmiła, zdjąwszy pierścionek, wkopała go w grób głęboko i zaśpiewała pieśń ludową:

Ostaniesz się dziewczyną,
Nie będzie tobie ślub,
I zaśniesz pod kaliną,
Małżonkiem twoim grób!

Położyła się na rabatce i przywarła ustami do grobu... A nad nią już świece gasły i nastawała północ. — — —

Około tej pory stało się, że żałość istoty zamkniętej w grobie przesiąknęła wreszcie na powierzchnię czerwonemi kroplami jak z utajonego źródła, następnie czerwonym oparem otoczyła ciało śpiącej i roznieciła się w rubinowy, ponury płomień. Jęk wyrwał się z piersi Ludmiły, lecz nie przebudziła się i spała dalej jakby w śnie miłosnym. Płomień objął ją całą, wchodził w nią, przesycał wszystkie pory jej ciała, wypełnił ją jak naczynie po brzegi, i zahaczywszy się w niej silnie, jeszcze