Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z początku widywała ich daleko w tłumie, potem odległość między nimi z każdym dniem się zmniejszała. Dziewczynka często wznosiła główkę wgórę i pytała o coś swego towarzysza. Ale nie mógł to być Wacław, choć utykał. Czasem kupowali kwiaty. Raz o mało ich nie stratowały rozpędzone konie, unoszące wóz bez woźnicy, — krzyknęła wtedy zdaleka ku nim, lecz oboje ocaleli jakby cudem i znowu znikli jej z oczu.
Cały tydzień nie mogła ich już potem spotkać ani razu. Z niepokojem błądziła po ulicach i przychodziła do domu znużona i zdruzgotana ciosami omyłek. Ale we śnie napastowały ją wizje cmentarne. Śniła o sobie jako o skąpcu, który codziennie wykopuje swój skarb z pod ziemi, niby ogląda i zakopuje napowrót. Kiedy zaś bliżej chciała zbadać zawartość, uczuła w dłoniach coś nieskończenie zziębniętego i drżącego, — „natychmiast dam jej się napić gorącej herbaty!“ — pomyślała.
Lodowaty wicher dął ulicami miasta, kurzem napełniał usta, gdy Ludmiła znowu spostrzegła owego mężczyznę z dziewczynką, tym razem tak blisko, że niemal mogła ich dotknąć. Jakże nędznie było ubrane to niebożątko! Jeszcze ten sam letni płaszczyk, już za kusy, i dziury w pończoszkach. Biegli, jakby uciekali. Biegła za nimi. Aż w pustą ulicę, gdzie po jednej stronie ciągnął się odrapany mur, a za nim znajomy ogród, zwieszający jabłka ku przechodniom. Tu dopędziła ich i dotknęła pleców dziewczynki. Wtedy odwrócił się do niej ów mężczyzna —
i Ludmiła nie zobaczyła przed sobą już nic więcej tylko jakiś grób nachylony tuż przed nią prawie prostopadle wraz z murawą cmentarną, poziome krzyże i drzewa, i cała ta wielka, zielono-rdzawa ściana, przesłoniwszy jej wszelką jasność i cały świat, dźwigała się szybko wgórę,