Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nabrzmiałe policzki. Oczy zanikły mu prawie na tym globusie, ale świecił ich wyraz kuszący i złośliwy.
W milczeniu mijały sekundy. Młodzieńcom tłukły się serca.
— Czy panowie nie czują — spytał jeszcze Val Codo, cedząc słowa, — że tu jest cokolwiek za zimno? Czy nie wartoby uczynić coś dla rozgrzewki?
Warknął, zatarł ręce przed nosami trzech towarzyszy i popluwając w dłonie, gotował się jakby do jakiejś roboty.
Pierwszy ocknął się François.
— Wal w gębę, kto w Boga wierzy! — zawołał.
— Buch w pysk! — przytwierdził siarczyście Jules.
— Buch w mordę! — zadecydował poważny Jean.
— Buch w mordę! — powtórzyli unisono jak w dramatach Rostworowskiego.
Uroczyście zdjęli rękawiczki.
Pierwszy odwinął się Jean i z ogromnym rozmachem lunął w piękną cerę pana Val Codo d’Amor. Z drugiej strony łupnął go z całej siły w oblicze Jules.
— Teraz ty mały! — rzekł prawnuk ks. Baudouina, wskazując na François.
Ten nie dał się prosić, wlazł na fotel i pięścią wyrżnął potwora w sam ryj.
Jean walił w cyferblat, Jules huknął go po fizjognomji, François wyrównał z drugiej strony, rypiąc go w papę.
Następnie Jean pomacał go w jadaczkę, Jules strzelił mu w jaszczyk, a François zamalował go w paszczękę.
— Zaczekajcie panowie chwilkę — rzekł niezrównany objekt pyskobicia — zrobimy porządek z zębami.
I pociągnąwszy za czerwony sznureczek, wystający z ust, rozdziawił je jak mógł najszerzej. Z ust posypały się na ziemię wybite zęby, nakształt ryżu wysypującego się z dziur torebki powojennej.