Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, to jest ta czerwona nić tradycji, o której wciąż piszą dzienniki.
— A skąd się pan nabawił tej wszawicy?
— O panowie, moja głowa, to nie bylejaka głowa! Gdzie się ta głowa nie poniewiera, gdybyście panowie wiedzieli! Po szynkach, po kawiarniach, po koszarach, po wiecach, po szkołach, po balach, po domach prywatnych...
— Bywalec z pana! Ale niech no nam teraz pan opowie jaką anegdotkę!
Val Codo żywo wstał ze swego konfesjonału i przesiadłszy się naprzeciwko na środkowe miejsce tuż obok Julesa, jął opowiadać:
— Jak panom wiadomo, jadę do Rozporka. To jest mieścina nie duża, ale już głośna. Tam bowiem żyje pewien człowiek... pewien człowiek...
Tu położył poufale jedną dłoń na kolanie Juljusza a drugą na kolanie Jana i mówił dalej z fanatyczną ekstazą:
— Albowiem jeszcze większą rozkoszą, proszę panów, niż bić po mordzie jest — brać w mordę!!
Nachylili się ku niemu ponuro i zagadkowo.
— Tego właśnie człowieka w Rozporku wszyscy biją po mordzie: starosta, dyrektor seminarjum, generałowie i oficerowie, pocztmistrz, ksiądz pleban, zwykli obywatele, nawet Żydzi i dzieci. Bo, proszę panów, on ma twarz, która — jak się to mówi — sama się prosi, aby ją bić w mordę. On ma twarz — ot taką!!
Twarz jego, która już od paru chwil dziwnie się mieniła, ustaliła się wreszcie w kształt potwornej dyni, jednak o cerze nadzwyczajnej, posiadającej urok dojrzałego jabłka, lub świeżej brzoskwini. Rurką hermafrodytycznych ust dmuchał na trzech budrysów kłębami zimnego powietrza, wydymając przez to jeszcze bardziej swoje