Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łańcuchy, runęło w niwec przyjazne powietrze, łączące duszę Janki z duszą muzyki i posuwał się coraz dalej huczący mur. Poza tym murem jednak — już, już była ta melodja i chciała się do Janki przedostać. Z pewnością czekała, lecz dłużej już czekać nie mogła...
Janka, gdy nikt jej nie śledzi, wyrwała się ze swojej niepojętej bierności i wybiegła na pomoc. I ujrzała melodję pod kopytami wielkich koni, pod kołami wielkiego wozu. Pękła jakaś skroń, trysnęła krew. Janka rzuca się rozpaczliwie ku miejscu zbrodni, Podstawia palce pod koła następnych czy tych samych wozów, aby wydobyć to czerwone. Słyszy, gdzie ono jest, bierze w ręce, chucha i powiększa słaby dźwięk, tak że melodja brzmi silniej niż łomot rozpadającego się świata.
Jadą na nią i przez nią wozy wojenne, naładowane armatami i żelaznemi machinami wysokości kilku piętr. Cała wojna zwaliła się w tę ulicę. A Janka krząta się wśród kół i kopyt, jeszcze składa roztrzaskaną melodję i przyciska ją do piersi, w siebie ją bierze, sama się nią staje. Jakże może chodzić tak bezkarnie, choć równocześnie leży stratowana i rozdarta na strzępy? Wszak wozy zmieniły się już w gromadę faunów z kosmatemi kopytami, o żelaznych podkowach, a ich kadłuby to ogromne czworogranne skrzynie z lśniącemi medalami, sieczkarnie, żgające rozżarzonym tasakiem. Czerwona wstęga plącze się im między nogami; tańcząc rozerwą ją na niteczki. Gzi się komenda Olka. Janka ucieka, nie ma już ciała, tylko błyszczącą granicę między sobą a powietrzem i w rosnącej do góry ręce trzyma triumfalnie wstęgę na wiatr rozpuszczoną, nie jęczy już, lecz śpiewa, dźwięczy cała jak cudowny instrument, z głębin wyratowanej melodji. Za nią wyje ziemia pod młotami kopyt rozwścieklonych bydląt.