Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ski właściwie jest już przekonany, tylko z uporu i ambicyi nie chce tego przyznać. Nie mógł wiedzieć, że Strumieński chce mieć w nim tylko surrogat tego obcowania duchowego, które utracił wraz z Angeliką, którego nie mógł mieć z Olą. Wkońcu uwziął się ksiądz nakłaniać Strumieńskiego, by się przed nim spowiadał, i narzucał się z tem bardzo niezręcznie, imputując Strumieńskiemu z góry grzechy, których tenże albo nie miał, albo które w całkiem inny sposób oceniał i odczuwał. Mieli dysputę o grzechach, w której Strumieński stanął na stanowisku dość podobnem do zasłyszanej od Gasztolda doktryny o obojętności piękna i brzydoty w sztuce, w odwet zaś za natarczywe zaczepki księdza, zrazu niby pod pozorem wyznań spowiedziowych wybadywał go o rzeczy erotyczne, natrząsał się z jego nanaiwności na tem polu, udawał cynika, namawiał go do stosunków z kobietami, malując mu niedozwolone rozkosze w artystycznych, ponętnych barwach. Wskutek tego ksiądz zirytował się, zbeształ Strumieńskiego i na pewien czas odsunął się odeń, ale się potem pogodzili i dość dobrze żyli ze sobą.
Impet Strumieńskiego na polu „czynów“ osłabł dość wcześnie. Odkrył w sobie różne głupie ambicyjki, zobaczył, jak mu się zdawało, olbrzymie trudności zoryentowania się w pracach społecznych, trudności, których inni dlatego się nie bali, bo ich nie widzieli, stwierdzał na każdym kroku chaos zasad, mały zakres tego, co zdziałać można, wreszcie brak łączności między tem „coś“, co w nim podobno było, a tem, co się wydarzało na najkrzykliwszych pobojowiskach życia. Odczuł także, chociaż na małą skalę, że nie tyle idzie o zewnętrzne niebezpieczeństwa, powodzenia i dobrobyty, co o zawikłania wśród najbliższych sobie ludzi, bo te go naj-