Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przecież popada w jakiś dawny nałóg, ale dał już sobie pokój. Dużo mówił o skarłowaciałości pokolenia, gdy wznosił toasty to dla idei: mens sana in corpore sano. Aby nic nie mieć w sobie subtelnego, złożonego, uwziął się kochać żonę jako „prawdziwą kobietę“, prostą, nie sztuczną, cenił jej zdrowy rozum, pytał o rady, popisywał się nią przed sąsiadami. Zastosował do niej tempo swego życia, wmawiał w siebie, że ona go uratowała, że jej charakter, lubo nie tak skomplikowany jak jego, ma „wrodzoną“ wyższość moralną. Może głowa do pozłoty — chociaż w towarzystwie omal jej nie poznawał, tak była sprytną i dowcipną — ale serce złote, a serce grunt.
W taki sposób powoli dokonywał się w jego umyśle ten sam zwrot, który równocześnie dokonywał się na całym niemal terenie umysłowości polskiej: zwrot od jednego dualizmu do drugiego[1]. Mianowicie od dualizmu, który polegał na jaskrawem przeciwstawianiu materyi i ducha na korzyść ducha, — do dualizmu, który dzieli zjawiska duszy ludzkiej na dwie odmienne dziedziny: na mądre, pierwotne uczucie i głupi, pochodny rozum. Pierwszy nazwałbym dualizmem romantycznym, drugi modernistycznym.

W tych wszystkich metamorfozach Strumieńskiego była pewna przesada, konstruowanie, ciągłe wpuszczanie przez furtkę innych „głupich“ myśli, ale się tem nie zrażał. Wszakże minął jego wiek „burzy i pędu“, kwiat odkwitł — a po kwiecie musi nastąpić pożyteczny owoc. Zaczął więc brać udział w takich „czynach“, jakie mu jego otoczenie i stosunki podsuwały, przekonał się jednak rychło, że nie odegra tu wcale wybitnej roli. Jeszcze od starego Strumieńskiego nauczył się był dbać tylko o siebie, nie mieszać się do niczego i unikać pokus do wmieszania się. Teraz mniemał, że nowe życie rozpocznie. Ale ani rusz nie mógł znaleść węzła między tem, do

  1. Temu przesunięciu się dualizmów wcale nie przypisuję znaczenia ewolucyi ideowej; jest to tylko zmiana tematu rozmowy na rynku literackim, rozmowy, którą nie kierują najtęższe głowy. Są tzw. ewolucye umysłowe, które są niemi tylko dla tłumów.
    Dualistyczny szablon: „rozum — uczucie“, dziś u nas modny i dla wielu wygodny, jest w literaturze starym wynalazkiem. W epoce Goethego nazywał się: „naiwnością — sentymentalnością“. A jeszcze Hebbel na jednem miejscu w swych pismach skarży się: „...ten rozum, którym-to się dziś tak skwapliwie pomiata, chociaż go nigdzie niema za dużo“. Widocznie pół wieku temu grasowały na świecie takie same banalności jakteraz, bo wszystkie tego rodzaju „idee“ wciąż czekają u stołu i raz jedna raz druga karmi się uwagą ludzi. W „Pałubie“ nie idzie mi o dokładne pod względem historycznym określenie fluktuacyi prądów umysłowych w Polsce, ale o punkty zetknięcia się ich z niższymi szablonami, krążącymi tymczasem u dołu między ludźmi. Zresztą oficyalną historyę tych prądów umysłowych u nas trudno nawet napisać, bo musi ona wciąż iść zygzakami a posługiwać się insynuacyą. Oto chaotyczna próbka. Schopenhauer — źródło ogólne ale z patryotyzmu przemilczane — postawił dualizm: intellekt–wola, przyznając intellektowi piękniejszą rolę; lecz już Nietzsche obrócił kota ogonem. Ale Nietzsche podobno miał krew słowiańską w żyłach, Niecki, szlachcic — aha, więc nasz, styl, styl, i tu skok do Krasińskiego, Słowackiego. Równolegle na wzór Francyi imitacya przełamania nauki, realizmu, pary i elektryczności — wiwat fantazya, uczucie, pierwotność! Przybyszewski uzuchwala kobiece zabobony, filologia biblijna kwitnie, jest i skok do Rousseau: Niemojewski, K. Tetmajer („Słońce“), W. Tetmajer kombinuje nadczłowieka z ludowością, Kisielewski wydrwiwa psychologiczne pocenia się Ibsena i wielbi wielką prostą sztukę Japończyków, itd. Ale modernizm nie może wypowiedzieć ostatniego słowa i wyperswadować, że jest właściwie siłą (Szczepański, Staff), już go przekrzyczeli inni, hasło: „hajże na cywilizacyę!“, w imię którego modernizm zwyciężył, okazuje się obosiecznem, obraca się przeciw tzw. dekadentom. Ktoś zaczyna sobie przypominać, że to w domu umarłego dzieją się takie orgie, Wyspiański pluje w pysk nastrojom litość swoję, wszyscy przychodzimy z radością do przekonania, że jesteśmy zgnili, — Gustaw — Konrad, Kordyan, Antihamlet, Cyrano, Zawisza Czarny. Zbierzchowski wita wschódsłońca i modli się o siłę, Nowaczyński w „Mieczyku kawiarnianym“ robi tajemny rachunek sumienia i uchyla głowę przed naszościami. Irzykowski — cóż to? recydywa w kierunku pozytywizmu! reakcya! ależ to są zapatrywania przedwczorajsze — ignorant.... Tę bajkę, urągającą chronologii, można kilka razy inaczej opowiedzieć, bo każdy pisarz ma po kilka twarzy. Pierwotniaki, siłacze, subtelniaczki, górale, bramini — maskarada; wszystko niby spontaniczne, a wszystko ma w tajemnej ostatniej instancyi korzenie tj. filozoficzne uzasadnienie gdzieś za granicą.
    Mieszać się do tych sporów nie śni mi się tak samo, jakby mi się nie śniło mieszać do sporu dzieci, z których jedno utrzymuje, że oś ziemska zrobiona jest z drzewa a drugie, że ze złota. Mojem zdaniem, ci którzy bronią różnych mód modernistycznych i ci, co je zwalczają, właściwie zgadzają się z sobą, bo mają te same oryentacye; podobnie jak np. Polacy, hakatyści i Rusini stoją teraz na tym samym poziomie oryentacyjnym w kwestyi narodowości i rasy.