Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w której się schodził kontyngens najznakomitszych gości Linka.
Słychać było jakieś kroki na schodach, jakby hipopotama i wkrótce wtoczył się do sali jakiś gruby jegomość, zaczął powoli zdejmować futro, w czem mu Ksawery dopomagał, tytułując go panem radcą.
— Oto jeden ze »splaknoków« — mówił po cichu do dyrektora Grimmer. — Cały dzień pracuje jak wół, bo jest głupi jak osioł, za to potem wieczorem żre i pije jak świnia! ten się zapewnie trzeźwo zapatruje na życie.
Mścijmy się przyjaciele, ale nigdy otwarcie, zawsze na cudzy rachunek; będzie to znaczyło, że się za kimś ujmujemy.
Dyrektor podniósł się, nadał sobie wyraz bardzo poważny i rzekł gromkim głosem:
— Pókiś mnie brał za cel twoich nędznych żartów, milczałem, ale nigdy ci nie pozwolę obrażać mojego przyjaciela, człowieka ze wszech miar godnego i szanownego. Taki mi tu uczony, którego krytyka zbeształa!...