Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nadsłuchujący jegomość znowu powstał. Zastanowiło go to, że jest tak spokojnym, bez cienia zazdrości. Jakby się rozkoszował tamtem szczęściem. Spostrzegł nawet, że cmoka równocześnie ze swoim rywalem.
Tymczasem tam wewnątrz było wesoło. Śmiano się, całowano i pieszczono, widocznie jednak było to tylko preludyum.
Nagłym ruchem zrzucił z siebie kołdrę, zapalił świecę i usiadł na łóżku, stawiając bose stopy na ziemi. Był tylko w koszuli i kalesonach, więc zimno nim owiało tak, że zaczął szczękać zębami, a włosy zjeżyły mu się na głowie. Chciał krzyczeć lub uciekać, lecz coś wstrzymywało go, aby doczekał końca.
I słuchał tego, co się działo dalej, i nie mógł już dłużej zapanować nad swoimi ruchami. Szczęk zębów zamienił się we wściekły zgrzyt, który go upajał. Gęba jego musiała być przekrzywiona straszliwie. Z zupełną świadomością swoich czynów zaczął sobie targać włosy. Ścisnął pięści i kułakami bił się po czole nad oczyma, słuchając w mózgu echa tych uderzeń.