Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

On sam stanął na kupie głazów, z której mógł widzieć wszystko. I cieszyło go to, co widział. Zdawało mu się, że tłumy oddychają w takt muzyki, i wogóle cały ten stek postaci, ruchów, barw, krzyków i dźwięków pojmował pod muzycznym kątem widzenia: jako symfonię złożoną z kakofonii.
Wreszcie zagrzmiały dzwony w mieście, wrzawa podniosła się ogromna, a pod bramą tryumfalną ukazał się monarcha, tworząc wraz ze swoją świtą na tle rozmodlonego uciechą tłumu lśniącą monstrancyę przepychu, od której aż kapało od złota, purpury i dyamentów. W zlaniu się zaś tego przepychu z entuzyazmem tłumów, wykrzykujących chrapliwie i nierówno ogłuszające: »niech żyje!« tkwił akt uroczysty obopólnej przysięgi na życie i śmierć — przyspieszone tętno oddechu ziemi.
On zaś doznał uczucia ogromnego osamotnienia. Był wobec czegoś, co go pytało: Ja jestem tem, a czem ty jesteś?...