udawało, ale dyrektor umiał się wtedy zawsze zręcznie wykręcić, zwalając winę na powietrze, temperaturę lub na niedokładność przyrządów. Jednak uczoność nie była u niego drugą skórą jak u tych zardzewiałych pedantów, którzy wynudzają od przyrody jej tajemnice, — była raczej bluzą robotnika, którą zrzucał bardzo chętnie, pokazując pod nią człowieka światowego i bywalca. Poza szkołą był sobie taki panie dobrodzieju naturalny, jowialny, prawie wieśniaczy. Raz spotkał się u Linka z jakimś nieznajomym hreczkosiejem, który zachwycony dyrektorem, sądził, że ma z drugim hreczkosiejem do czynienia, i zagadnął go:
— Jakże tam zbiory?
Dyrektorowi pochlebiła ta pomyłka, lubił o niej opowiadać, a po złożeniu berła dyrektorskiego, kupił sobie folwark w pobliżu miasta i gospodarował już na nim od dwóch lat. W pewnych odstępach czasu uznawał za stosowne pożałować siebie:
— Już dosyć się naharowałeś dyrektorze, odpocznij sobie!...
Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/12
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.