Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Była to pogłoska fałszywa, jak się okazuje! — zawołałem popędliwie.
— Nie jestem tego zdania! — odrzekł ostro — Nie może być mowy o fałszywej pogłosce, skoro mi sam Satagira opowiadał w Kosambi, niedługo po pogromie bandy, iż Angulimala zginął na torturach w podziemiu pałacu ministerjalnego, a głowę jego widziałem na własne oczy, tkwiącą ponad wschodnią bramą miasta.
— Nie wiem czyją głowę widziałeś, — powiedziałem — ja natomiast widziałem głowę Angulimali przed godziną, nietkniętą, tkwiącą na własnym jego karku. To też nie tylko nie zasługuję na twe drwiny, ale należy mi się uznanie, albowiem daję ci sposobność...
— Zabicia nieboszczyka i ośmieszenia się raz na zawsze! — zawołał, przerywając, minister — Dziękuję za tę sposobność, ale z niej korzystać nie myślę.
— Proszę więc zważyć — ozwałem się, doprowadzony do desperacji — że pałac mój i park, który ma ulec spustoszeniu, nie jest byłejaką budą, ale zalicza się do osobliwości miasta, a sam nawet monarcha nasz raczył go podziwiać. Nie wiem, czy ci to weźmie ża dobre, gdy z twej winy padnie pastwą rabunku i pożogi.
— To nie moja sprawa! — oświadczył ów potwór, śmiejąc się, i dodał: — Radzę ci, drogi Kamanito, udaj się do domu, pokrzep snem nadwątlone siły i przestań myśleć o całej rzekomej napaści. Cała rzecz poszła stąd, iż nawiązałeś swego czasu w Kosambi stosuneczek z jakąś damulką, a przez to, nie zważając na słowa moje, pozostałeś w tem mieście. Gdyby nie to, nie wpadłbyś w ręce Angulimali i dzisiaj nie dręczyłbyś się płonną i bezpodstawną obawą. Poza tem dwumiesięczny pobyt u rozbójników nie wpłynął wcale dodatnio na twój