Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bardzo przejęci i przerażeni przygodą z progiem, iż moja pomyłka przeszła niepostrzeżenie.
Usiadłem w komnacie pośrodku domu, położonej na czerwonej skórze byka, zwróconej karkiem ku wschodowi, a włosami do góry, obok mnie zaś, po prawicy żona. Muszę zaznaczyć, że ojciec mój wynalazł po długich zachodach cudownego chłopczyka, który miał samych jeno braci a żadnej siostry, którego bracia żyli do jednego. Ojciec owego chłopca pochodził z rodziny, gdzie wcale nie było córki, co więcej ojciec owego ojca również sióstr nie posiadał, a wszystkie te fakty zostały sądownie stwierdzone. Owego to cudownego chłopca miano posadzić mej nowej żonie na kolanach, dziecko zaś miało dzierżyć w dłoniach miskę z lotosami, wyhodowanemi umyślnie w tym celu w błocie. Gdy przyszło do rzeczy, okazało się jednak, że chłopiec zniknął gdzieś i nie można go było znaleźć. Dopiero gdy było po niewczasie, spostrzegł jeden z służących dziecko śpiące na łożu ofiarnem pomiędzy dwoma ogniskami. Malca skusiło widocznie świeże sitowie, zagrzebał się w niem i zasnął. Łoże owo musiano tedy na nowo urządzić i naciąć w tym celu ponownie kusy, czyli sitowia, co stało w sprzeczności z rytuałem, albowiem, jak wiadomo, kuse weselną tnie się o samem świtaniu.
Porzucając tedy myśl ukoronowania w ten sposób ceremonjału świętalnego, zadowolniliśmy się chłopcem, który nie miał sióstr w rodzeństwie, ale ojciec mój tak był zgryziony niepowodzeniem, iż zachodziła obawa, by nagle paraliż nie położył kresu drogiemu życiu jego. Coprawda, nie byłby się za nic w świecie zdecydował umierać teraz właśnie, bo śmierć taka byłaby poprostu straszną katastrofą obrzędową i fa-