Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

włosy ma koloru pszczoły, oblicze podobne księżycowi, oczy młodej gazeli, nos przypomina kwiat sezamu, zęby perły, a z ust, podobnych do bimby, płynie głos słodki, niby śpiew kokili. Lędźwie jej radują oczy jak pień pizangu, a krok jej pod ciężarem bioder chwieje się majestatycznie i niedbale, niby krok słonia. Nie sposób, powiadam ci, znaleźć wady w postaci wybranej przeze mnie oblubienicy.
Nie czyniłem żadnych zarzutów, ale owe, tak poetycznie opisane wdzięki nie uczyniły na mnie żadnego wrażenia. Wyznaję, że nie dokuczała mi zgoła myśl, iż będę musiał stosownie do obyczaju obowiązującego nowożeńców spędzić z nią trzy noce w zupełnej wstrzemięźliwości, nie jedząc korzennych i ostrych potraw, śpiąc na ziemi i podtrzymując nieustannie ognisko.
Niekochana żona, o czcigodny, nie przywiązuje człowieka do domu, to też od czasu ślubu chętniej jeszcze niż dotychczas udawałem się w podróż, a za powrotem troszczyłem się jeno o sprawy finansowe. Wyznając prawdę, powiem, że w sprawach kupieckich nie krępowałem się nadmiernie skrupułami moralnemi, i wyciągałem jak największe zyski z wszystkiego, to też bogactwa moje rosły tak szybko, że po kilku latach znalazłem się u celu pragnień i zostałem najbogatszym obywatelem miasta rodzinnego.
Teraz zapragnąłem, jako pan domu i ojciec rodziny (żona urodziła mi dwie córki) użyć w pełnej mierze mych dostatków, a także pochlubić się niemi przed współobywatelami. Kupiłem na przedmieściu, w pięknej okolicy spory szmat ziemi, założyłem tam piękny park a pośrodku niego wystawiłem tak obszerny pałac z kolumnami marmurowemi i salami, że gmach ten