Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Spotykaliśmy się co nocy i za każdym razem odkrywaliśmy nowe skarby w skłonności serc i dusz naszych, a zarazem większą odczuwaliśmy tęsknotę, by zobaczyć się znowu. Bardziej srebrnem wydawało nam się w czasie owym światło księżyca, chłodniejszym marmur, wonniejszym zapach pełnych jaśminów, upojniejszym i miłośniejszym głos kokili, senniejszym poszum palm i bardziej obiecującym niespokojny szept asokowych liści, niż kiedyindziej i gdzieindziej w świecie.
O jakże dobrze pamiętam owe przepyszne asoki terasy, pod któremi siadywaliśmy tak często lub przechadzali się, zwarci miłosnym uściskiem. „Terasa Beztroskich“ nazwana została od onych drzew, albowiem „drzewem beztroski“ lub „ukojeniem serc“ zwą poeci asokę, a nigdzie piękniejszych niż tam nie widziałem. Lancetowate, ciągle drżące liście połyskały w księżycu, szemrząc zcicha w nocnym powiewie, a pośród nich widniały złocisto żółte, pomarańczowe i szkarłatne kwiaty, chociaż rozpoczęła się dopiero pora vasanty. Jakże jednak nie miały kwitnąć wspaniale, kiedy przecież asoka rozwiera pęk swój w chwili, gdy korzenia jej dotknie stopa pięknego dziewczęcia.
Pamiętam, ach, zda mi się, że to było wczoraj dopiero, stałem pewnej księżycowej nocy na terasie, obok uroczej sprawczyni przedwczesnego kwitnienia asoki. Księżyc był w pełni. Pochyleni na parapecie, spoglądaliśmy poprzez głęboki cień urwiska na rozległą dolinę. Snuły się po niej srebrne wstęgi obu rzek, łączących się w miejscu świętem, zwanem „trójzlewiskiem“, bowiem ogólne jest mniemanie, że w punkcie tym łączy się z niemi również Ganges niebiański. Ową nadziemską rzekę ukazała mi Vasitthi ponad szczytami