Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Otwarł usta i powiedział stojącemu przed nim Anandzie:
— Wiem, Anando, żeś stał na uboczu, płacząc i myśląc: — Nie jestem jeszcze wolny od grzechów, nie osiągnąłem jeszcze celu mego, a oto mistrz mój wnijść ma do nirwany! — Nie płacz i nie żal się, Anando! Czyż ci nie mówiłem, że rozłączyć się musi człowiek z wszystkiem co miłuje? Jakżeby mogło nie przemijać to, co powstało? Tyś jednak przez czas długi czcił mistrza twego, kochałeś go, byłeś dlań dobry i nie chowałeś fałszu w sercu swojem. Pełniłeś dobre uczynki. Dąż dalej w tym kierunku, a niebawem uwolnisz się od pożądania zmysłów, osobowości własnej i wszelakiej złudy.
Chcąc okazać, że nie poddaje się smutkowi, spytał Ananda, panując nad swym głosem, co mają począć uczniowie z ziemską powłoką mistrza po jego śmierci.
— Nie troszczcie się tem! — odrzekł mistrz. — Znajdzie się sporo zwolenników pośród rycerstwa, braminów i mieszczaństwa i ci oddadzą cześć należną zwłokom męża bożego. Wy macie rzeczy ważniejsze przed sobą. Myślcie o tem co wieczne, nie o znikomościach ziemskich. Dążcie przedsię, nie oglądając się wstecz.
Ogarniając spojrzeniem wszystkich, stojących w półkolu, mówił dalej:
— Możliwem jest, o uczniowie moi, iż myślicie: — Słowo nauki straciło mistrza swego, niemasz go już! — Tak wam myśleć nie przystoi. Oto nauka, którą wam wpoiłem, mistrzem waszym będzie, gdy mnie zabraknie. Nie trzymajcie się żadnej podpory zewnętrznej. Niech nauka będzie podporą waszą! Bądźcież sobie sami światłem i mocą!